Solucja: Universe
Jak się tu dostałem?
Wujek George jest jednym z tych naukowców, któzy pracują całe życie wymyślając
automatycze spinki do koszul, a tylko raz na jakiś czas wpadają na genialne
pomysły. Nigdy jednak o tym nie mówią. Dlatego gdy tego pamiętnego wieczoru
przyjechałem do niego z pocztą, musiałem jak zwykle przeszukać jego niewielki
domek. W jednym z pokojów stał dziwny zadaszony fotel, więc usiadłem w nim,
raźno wcisnąłem czerwony gizuk i... tak się zaczęło.
Stoję na pokrytej kraterami planetoidzie. Co dalej, nie wrosnę przecież w
podłoże. Udałem się na przechadzkę po okolicy, znajdując płytkę z układami
scalonymi, metalowy pręt i trzy kamienie. Oglądając horyzont zauważyłem
przelatujący co rusz wirujący asteroid. Po krótkim namyśle uznałem go za kolejny
punkt do zwiedzenia. Pokonując niewielką grawitację wskoczyłem na obracającą się
skałę. Niestety, nie znalazłem tam nic, za to po chwili lotu nadarzyła się
okazja do wskoczenia na mostek swobodonie wiszący w przestrzeni.
Po krótkiej wędrówce pomostem doszedłem do pokaźnych rozmiarów anteny
nadawczo-odbiorczej. Podczas oględzin jej obudowy natknąłem się na kawałek
blachy mocno przykręcony śrubami do anteny. Jedynym moim narzędziem była żelazna
rurka, którą wsadziłem w szczelinę i podważyłem pokrywę, która odpadła ukazując
panel sterujący. Gdy z ciekawością przebierałem kable i druciki natknąłem się na
wolny slot, w który włożyłem płytkę ze scalakami. Martwy dotychczas ekran
obsługujący terminal rozbłysł po chwili wyświetlając szereg napisów. Bawiąc się
programem po wejściu w opcje SET FILTRATION SYSTEM na próbę wyłączyłem na GAVRIC
HOMEWORLD system przepływu powietrza. Bawiąc się dalej w opcji CONNECT CHANNEL
uruchomiłem przejście do miasta na skale widniejącej w przestrzeni na horyzoncie.
Mogłem powędrować dalej. Na pierwszym placyku po lewej stronie ujrzałem dwa duże
wentylatory - były jeszcze ciepłe, ale nie działały. Przeczucie mówiło mi, iż
znalazłem się właśnie na GAVRIC HOMEWORLD. Po wywaleniu kraty zabezpieczającej
(PUSH/PULL) rozpocząłem oględziny wnętrza wentylacji ale pech sprawił, że
wleciałem do labiryntu korytarzy systemu napowietrzania miasta. Niestety, nawet
mała grawitacja nie uratowała mnie przed jazdą na tyłku po tunelach. Rajd
zakończył się na powierzchni asteroidu, z którego startowałem. Obok mnie leżały
jakieś śmiecie i lusterko, które wziąłem ze sobą. Do miasta powróciłem starym
sposobem - po wirującym głazie.
W mieście tym razem udałem się dalej, na kolejny plac. Jedne z drzwi strzeżone
były przez parę laserów, które skutecznie obróciłem w pył podrzucając im
lusterko. Na reakcję właściciela nie musiałem długo czekać - wyskoczył do mnie
cham z wyzwiskami na ustach. O dziwo, zrozumiałem wszystko o czym się zapluwał,
a nie mówił przecież w żadnym znanym mi języku. Facet mówił coś o kobiecie ufoku
mieszkającej obok.
Udałem się do niej. Drzwi otworzyła niechętnie. Miała piękny uśmiech, a na imię
jej było Silphinaa. Opowiedziała mi o okrutnych rządach króla Neiamisesa, który
pozbawił mieszkańców resztek ich oszczędności stosując znany chwyt pod tytułek
"Podatek Od Wartości Dodanej + Podatek Dochodowy = Dobre Samopoczucie Ministra
Finansów".
Nagle mą głowę począł rozsadzać nieludzki ból, a jakby tego było mało, do drzwi
zaczęły dobijać się roboty, które zwęszyły niszczyciela laserów (czyli mnie).
Siliphonaa zdążyła mi jeszcze opowiedzieć o jakiejś przyjaciółce imieniem
Malinaa, która miesza na Wheelworld. Dziewczyna pełna poświęcenia poszła
zatrzymać intruzów, ja zaś miałem się gdzieś ukryć. Po szafką - nie. Nad
kuchnią - też nie. Ale były DRZWI!
Cholera - potrzebny jest kod, co robić? Hmmm... Zaatakować wyświetlacz, to
jasne. Może uda mi się wywołać spięcie. Oczywiście - przejście stanęło otworem.
SZybko udałem się na pierwsze piętro, gdzie podczas rewizji w szafie
właścicielki znalazłem kurtkę (szkoda jednak, że nie bieliznę) z wbudowanym
komputerem. Po szybkim zapoznaniu się z funkcjami komputerka, posłużyłem się
nim do uruchomienia urządzenia znad łóżka, a następnie konsoli ze ściany obok.
W opcjach obsługi pokoju wybrałem otwieranie okiennic i wyskoczyłem przez okno.
Na parkingu przed domem stał samochów. Niestety, chroniony był przez system
antywłamaniowy. I tu kurtkowy komputer przyszedł mi znowu z pomocą wyłączając
elektryczne pole chroniące auto. Szybko wskoczyłem do pojazdu. W jego wnętrzu
idnalazłem po lewej stronie czytnik kart magnetycznych. Włożyłem do niego
znalezioną w kieszeni kurtki kartę - umożliwiła ona rozruch pięknego modelu
PTV (Personal Transport Vehicle). Obok kokpitu nawigacyjnego znalazłem przcisk
i podałem sekwencję uruchomiającą. No to, panie i panowie - odlot! Robotom
króla nie udało się mnie zatrzymać.
Podczas lotu spotkałem statek kierowany przez włochatą istotę podającą się
za Snorglata, który to ostrzegł mnie abym nie zbliżał się do tego rejonu jeżeli
w swych zbiorach nie bedę posiadał czegoś cennego. Na dyskusję nie przeznaczyłem
zbyt wiele cennego czasu i postanowiłem obrać kurs na pierwszą lepszą planetę.
Padło na BALKAMOS 7. Po udanym wejściu w jej atmosferę wybrałem bezpieczny
sektor do lądowania i udałem się na zwiady. Po paru krokach natknąłem się na
szczątki rozbitego statku, skąd zabrałem parę porozrzucanych przedmiotów -
łatwopalny płyn oraz nieczynnego robota czyszczącego. Szybko zorientowałem się,
że brakuje mu paliwa, połączyłem go więc niezawodnym węzłem z puszką aerozolu.
Wróciłem do swego pojazdu. Niestety, w międzyczasie zainteresowali się nim
kosmaci mieszkańcy tej planety. W żaden sposób nie mogłem opanować sytuacji.
Na całe szczęście mój wielofunkcyjny droid szybko poradził sobie z tym problemem
przerażając ich do nieprzytomności. Odleciałem z planety i obrałem kolejny kurs
na oślep na JOR-SLEV 4. Na powierzchni planety znalazłem dziwne stworzenia
zjadające jeszcze bardziej dziwne pluszowe kulki wyskakujące z dziur.
Zapragnąłem posiąść owe małe kuli, ale były one systematycznie konsumowane przez
zwierzaki przypominające ziemskie mrówkojady. Ale od czego miałem kamienie!
Podrzuciłem jeden temu włochatemu mordercy, no i złapał przynętę. Biedaczek
był chyba na diecie, bo ów mały kamyk wywołał gwałtowną reakcję gastryczną
zakończoną zejściem.
W ten sposób uratowałe też i pozostałą resztę pluszaków, które pozbierałem za
pomocą odkurzacza zamontowanego w droidzie. Potem udałem się do mojego PTV i
wróciłem na orbitę planety. Tym razem na powierzchni wypatrzyłem jeszcze jedno
miejsce do lądowania. Jeszcze raz udałem się na powierzchnię, gdzie idąc na
lewo od miejsca lądowania napotkałem samotnego starca. Biedak był mocno głodny
i miał apetyt na cokolwiek co się rusza. Podarowałem mu schwytane kulkowce, a
w zamian otrzymałem jego miksturę CARVITE. Wróciłem do pojazdu, aby następnie
udać się w stronę dryfujących asteroidów.
Zapomniałem jednak, iż tam czaił się Snorglat. Gdy tylko nawiązał ze mną
kontakt wizualny, padło pytanie "Masz coś cennego dla mnie?" Odpowiedziałem,
że tak, mając na myśli miksturę CARVITE. Snorglat zainteresował się i nawet
zaoferował przewiezienie mnie na WHEELWORLD. Oddałem mu CARVITE. Teraz
wystarczyło już tylko zręcznie (i ręcznie, gdyż padło auto-dokowanie) zadokować
na statku mojego dobroczyńcy i w drogę!
Wheelworld
Na lądowisku doszło między nami do ostrej wymiany zdań, która zakończyła się
ogłuszeniem mnie przez napastnika. Ale nawet gdy sobie poszedł, nie miałem tu
nic do robory, bo furtka była zamknięta polem siłowym. Wsiadłem więc do swego
pojazdu i udałem się na lądowisko 40E. Spotkałem tam robota wykonującego jakieś
naprawy. Chcąc z nim porozmawiać klepnąłem go po ramieniu. Robot jednak
niespodziewania stracił równowagę i wylądował parę poziomów niżej, pozostawiając
skrzynkę z narzędziami, z której zabrałem stalową linkę.
Znowu wskoczyłem do swojego PTV, aby udać się na lądowisko 1H. Było to jedyne
lądowisko z wyłączonym polem siłowym przy furtce. Żwawo udałem się do miasta.
Było imponujące - te wieżowce, te autostrady. Mieszkańcy nazywali to miejsce
ARCWAY. Ja jednak poszedłem na dół zabierając przedtem flaszkę przy wyjściu z
lądowiska.
Doszedłem na przedmieścia. Wszedłem na platformę i uruchomiłem ją za pomocą
panelu sterującego chcąc zjechać na dół. Niestety biedaczka była już trochę
wysłużona przez co doszło do awarii - winda stanęła między piętrami. Cóż było
robić, przymocowałem stalową linę do platformy i zjechałem na dół. Spotkałem
tam kloszarda. Biedaczysko nie chciał od życia nic więcej, niż tylko stałych
dostaw alkoholu. Podarowałem mu więc dla pocieszenia flaszkę, a on odwdzięczył
się dając mi kartę identyfikacyjną. Przydałoby się teraz wyleźć z tego dołu...
Wiedziony kolejnym błyskotliwym pomysłem wskoczyłem na linę, a potem używając
droida wleciałem na nim na górę.
Na ARCWAY udałem się w kierunku pasażu rozrywkowo-usługowego - KALEEV WAT.
Wow! Tu jest zupełnie jak w Las Vegas! Te neony, bary z jednorękimi bandytami,
kobiety lekkich obyczajów i zrujnowani hazardem żebracy. Jako stały klient
barów na Ziemi nie mogłem odmówić sobie przyjemności strzelenia sobie jednego
głębszego w tutejszym barze, do którego drzwi znajdowały się po lewej stronie
kompleksu rozrywkowego. Wnętrze tej speluny było okropnie zadomione, pogralem
trochę na automatach, a potem przysiadłem się do pewnego frajera. Z rozmowy
wynikło, iż jest on pracownikiem ochrony. Zaproponowałem mu drinka - nie
oponował. Przy barku miła pani obdarowała mnie zgrabną flaszeczką, pobierając
przy tym oczywiście odpowiednią kwotę z mojej karty. Ja jednak nie wróciłem
do mojego bracha z alkoholem, lecz udałem się na mały spacer dla złapania
świeżego powietrza.
Wśród automatów usytuowanych po prawej stronie kompleksu rozrywkowego
znalazłem automat sprzedający. Za pomocą karty ID kupiłem w jednym z nich
jakieś syntetyczne świństwo (SYNTHETIC CARVITE), które następnie dolałem do
butelki BRANDY. Ów trunek zaserwowałem mojemu kumplowi z baru. Efekt był
piorunujący. Facet padł w czułe objęcia Morfeusza. Korzystając z okacji
zabrałem mu odznakę agenta.
Po tej akcji udałem się na zwiedzanie okolicy. Nagle na ARCWAY dostrzegłem
starego człowieka, króremu właśnie miejscy bandyci zabierali rękę. Wystraszyłem
ich i po krótkiej wymianie zdań ruszyłem w pościg za bandytami. Wyłapywanie
bandziorów z odrzutowymi plecakami pozwoliło mi się wczuć w rolę agenta J-23.
Dopadłem także ich przywódcę, tym razem już na lądowisku. Facet po zastosowaniu
perswazji fizycznej oddał zrabowaną rękę i przyznał się, ż nasłany został
przez barona Kaleeva.
Na bezrękiego natknąłem się dopiero na parkingu przy KALEEV WAY. Oddałem mu
dłoń. No i zaczęło się - staruch zaczął nawijać. Rozmowa, a raczej monolog,
okazał się całkiem ciekawy. Powiedział, że ściganją mnie najemnicy barona
Kaleev, a ja mam, zgodnie z jakąś przepowiednią obalić źle rządzącego króla.
W podzięce za odzyskanie ręki stary obdarował mnie mapn\ką gwiezdną (STAR CHART).
Po zakończonej konwersacji udałem się w stronę wyjścia z parkingu. Spacer nie
trwał zbyt długo, gdyż przy wyjściu z KALEEV WAY natknąłem się na samego barona,
który postanowił przybyć po mnie osobiście. O mały włos bym nie wpadł próbując
przedostać się do zaparkowanego pojazdu - był on strzeżony przez robota.
Ostatnią drogę ucieczki znalazłem na przedmieściu. Skoczyłem na popsutą windę,
a następnie zsunąlem się po linie. U zalanego gościa nie miałem co szukać
pomocy, pobiegłem między budynki. Stałem na pomoście, pod spodem świstały
pociągi - jedynym wyjściem był skok na któryś z wagonów.
Po krótkiej przejażdżce pociąg zatrzymał się przed tunelem, a ja zeskoczyłem
na słup po prawej. Jeżeli bym tego nie zrobił, to moja głowa przywitałaby się
ze zbliżającym progiem tunelu. Na dolnym poziomie dostrzegłem drzwi. Ześliznąłem
się do nich - były zamknięte. Od czego jednak mam droida - wpuściłem do go szybu
wentylacyjnego obok, a on otworzył drzwi od wewnątrz. Niestety, awaria dopadła
go w chwilę potem, przez co straciłem elektrycznego kumpla. Po przejściu przez
drzwi znalazłem się w sali odlotów na galaktyczne wyprawy. Przy pomocy mojej
karty ID oraz terminala zarezerwowałem sobie jedno z ostatnich wolnych miejsc
na rejs do MEKANTHALLOR GALAXY. Po lewej stronie dostrzegłem wejści "Do
Odprawy". Jedno pchnięcie drzwi i znalazłem się w rękawie prowadzącym do
gwiezdnego promu. Wejście na statek zagradzało mi pole siłowe, które wyłączyłem
pokazując komputerowi mój bilet. I oto wchodzę na pokład, a tuż za mną pędzi
jeden z robotów barona. Niestety spóźnił się trochę, a poza tym nie miał biletu.
Jeszcze raz udało mi się uciec przed wysłannikami barona Kaaleva.
Space Liner
Liniowiec, którym podążałem w stronę galaktyki Mekanthallor był gigantycznym
hotelem. Napatrzywszy się na to latające miasto udałem się w stronę windy,
którą pojechałem na poziom pierwszy, gdzie znajdowała się moja kajuta, jak
wynikało z biletu. Zanim jednak udałem się na jej poszukiwania, uciąłem sobie
krótką pogawędkę z dwoma mężczyznami stojącymi przy wyjściu z windy. Podałem
się za ochroniarza i wyciągnąłem od nich, że na pokładzie znajduje się
uzdrowiciel.
Udałem się do swego pokoju, gdzie zaraz po wejściu otrzymałem informację
holograficzną. Nieznana postać poinformowała mnie, że na pokładzie została
ukryta bomba rebeliantów, która ma wkrótce eksplodować. Nauczony doświadczeniem
postanowiłem odnaleźć tutejszego uzdrowiciela. W tym celu użyłem konsoli
znajdującej się naprzeciwko, próbując połączyć się z różnymi pokojami. W
jednym z pokojów na trzecim poziomie odnalazłem człowieka o pseudonimie MYRELL
i zapowiedziałem swą wizytę. Na miejscu dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy,
jak choćby tego, że jestem częścią legendy. To co zostało rozpoczęta musi zostać
zakończone - muszę unicestwić samego króla Nesamisesa. Przed wyjściem z pokoju
zostałem obdarowany drugą częścią STAR CHART, którą połączyłem w całość z
pierwszym fragmentem.
Wychodząc natknąłem się na kobietę. Niestety, atmosferę psuł wyraźnie pistolet
wymierzony w moją skromną osobę. Zrozumiały stres spowodował, że dziś nie
pamiętam tego co mówiła - chyba było to coś o ostatnim życzeniu i tym, że
przysłał ją baron Kaleev. Nagle silny wstrząs zachybotał całym liniowcem -
to wybuchła bomba rebeliantów niszcząc prawą burtę statku. Upadliśmy na podłogę.
Po chwili jednak ocknąłem się korzystając z tego, że moja oprawczyni pozostaje
nadal w błogim stanie nieświadomości przeszukałem ją (bez rozbierania)
zabierając uszkodzoną broń oraz kartę do PTV. Dobiegłem do windy, a następnie
udałem się na parking - LAUNCH BAY. Odnalazłem tam swój pojazd i wystartowałem.
Wziąłem kurs na planetę ANKARLON 5. Na powierzchni stał potężny wóz bojowy
Mekalienów. Zniszczona gleba oraz środowisko wskazywały na działania militarne
w tym sektorze. Ze sterty kabli i rur po lewej stronie udało się mi wyciągnąć
pręt. Połączyłem go ze STAR CHART i stworzyłem coś na wzór bączka. Wciąż jednak
intrygowała mnie myśl, jak dostać się do tej machuny. Pod lewym światłem na
przodzie statku odnalazłem panel. Pamiętając sytuację z początku, nie męczyłem
się zbyt długo z blachą zasłaniającą dostęp do panelu. I po raz kolejny udało
się, lecz niestety, panel był niesprawny - brakowało mu zasilania. Nic tu po
mnie - pomyślałem - i udałem się do mojego PTV, startując na DAARLORKORV z
krótkim postojem na SIRUF 2.
Na powierzchni DAARLOR-KORV odnalazłem dobre miejsce do parkowania. Podczas
przechadzki po planecie natkąłem się na monolit. U jego podstawy znalazłem
dziwny otwór, w który wpakowałem wcześniej zmontowany bączek. Wszystko pasowało,
a rezultat był bardzo interesujący... Błysło, świstło i otworzyło się przejście
teleportacyjne. Nauczony przykrym doświadczeniem nie miałem najmniejszej ochoty
na jego przekraczenie. No cóż. Samo mnie wciągnęło.
Haldebar
Miasto, do którego trafiłem, zafascynowało mnie swoimi budowlami - strzelistymi
wieżami i całą swoją przytłaczającą architekturą. Moja przechadzka nie trwała
zbyt długo, bo szybko znalazłem coś na kształt świątyni. Na jego środku znajdował
się POWER GEM. Mityczny kamień, źródło energii i siły zarówno fizycznej jak i
mentalnej (pamiętam, że coś o nim wspominali uzdrowiciele). To tego szukał król!
Obok ołtarza z kamieniem znalazłem tablicę informującą mnie jak wyłączyć lasery
uniemożliwiające zabranie kamienia. Na ściennej mapie zaznaczone były kamienie
w posadzce wyłączające na pewien okres określony promień. Przebiegłem szybko po
zapadniach. Niestety jeden z promieni nadal był aktywny. Jak się potem okazało,
na jednej z płytek należało stanąć w celu wyłączenia ostatniego zabezpieczenia.
Teraz pozostało mi już tylko zdobyć POWER GEM, który posiadłem rzucając w niego
kamieniem. No i wtedy to się stało! Tym haniebnym rzutem otworzyłem bramy
piekieł, wypuszczając przy tym złe moce i diabły. Szybko zabrałem kamień i
uciekłem w stronę przejścia teleportacyjnego. Pokruszony kawałek mostu pokonałem
jednym skokiem, a następnie wskoczyłem w dziurę i wylądowałem z powrotem na
powierzchni DAARLOR-KORV.
Mając źródło zasilania udałem się z powrotem na ANKARLON 5, gdzie na martwym
terminalu użyłem magicznego kamienia oraz zamontowanego na ramieniu komputerka.
W końcu zadziałało. Niestety, napisy na ekranie były dla mnie niezrozumiałe.
Zdałem się na moją intuicję i wybrałem drugą opcję od dołu. Ze statku wypłynął
promień. Z pewną taką nieufnością wszedłem do niego i zostałem przeteleportowany
do środka wehikułu. Spotkałem tam istotę podobną do kraba, która umierała.
Podczas rozmowy z nią zostałem obdarowany CLOAKING DEVICE. Istota była także
kolejną osobą, która wpasowała mnie do legendy. Z chodzącymi po głowie pomysłami
opuściłem planetę i udałem się w stronę mojego niedoszłego punktu podróży
liniowcem - galaktyki MEKANTHALLOR.
Ponownie nie dotarłem do punktu przeznaczenia: zostałem przechwycony promieniem
z jakiegoś gigantycznego statku i umieszczony na jego pokładzie. Doprowadzono
mnie na mostek. Tam przedstawił mi się osobnik o głowie byka. Wyjawił mi swoje
zamiary i cele. On i jego ludzie to rebelianci, moi sprzymierzeńcy, którzy
porwali statek-więzienie w celu dostania się w atmosferę planety-stolicy - COROS.
Właśnie wlatywaliśmy w strefę kontrolną planety. Indentyfikacja ststku-więzienia
odbyła się bez przeszkód. Ja zaś po teleportacji przy użyciu promienia po prawej
stronie mostka udałem się do mojego pojazdu, którym wylądowałem w samym centrum
stolicy...
Coros
Na lądowisku nie czekał na mnie tłumek dziewcząt w strojach łowickich z kwiatami
i okolicznościowymi przyśpiewkami. Ludzie i kosmici zajęci byli raczej uleganiem
panice wywyołanej przez powietrzny atak rebeliantów szturnujacych pałac
królewski. Wysiadając jednak z pojazdu zauważyłem dwie postacie: faceta i robota.
Przedstawili mi się jako przemytnicy i zażądali mojego wozu grożąc odebraniem mi
życia! Znajdując się w sytuacji nader przymusowej zdecydowałem, że jednak wolę
pozostać przy życiu.
Ruszyłem w miasto. Na skwerze spotkałem człowieka, z którym chwilę porozmawiałem.
Podczas niezbyt udanej konwersacji okazało się, że czekał on na mnie. Oprowadził
mnie po mieście i pokazał co ważniejsze budynki, łącznie z atakowanym właśnie
pałacem królewskim oraz wejściem do podziemi, które prowadzi do tej budowli.
Należało się tam jakoś dostać, ale wejście strzeżone było przez zmotoryzowane
roboty. Zostawiłem tę sprawę na później i ruszyłem na zwiady.
Na południe od skweru wpadłem na gigantyczne roboty strzegące przejścia. Z
krótkiej rozmowy wywnioskowałem, że nie lubią one robotów, które moją się
poruszać - ta zawiść wynikała stąd, że te duże były na stałe przytwierdzone do
podłoża. Na skwerze znalazłem kozła ofiarnego, który posłużyć miał mi do małej
inscenizacji - był to zmechanizowany droid, któremu przekazałem informacje o
wizycie u pewnej fikcyjnej osoby. Droid pofatygował się w stronę budynku, lecz
przedtem musiał przejść obok robotów strzegących. Te jednak nie wiedziały o
żadnej zapowiedzianej wizycie i odesłały nieszczęśnika. Droid podszedł do mnie
w celu wyjaśnienia sprawy, ja zaś szybko wymyśliłem kolejną bujdę o tym, jak
zapomniałem podać mu tajne hasło-przepustkę - "FISH". Mechaniczna kupa złomu
pofatygowała sięznowu w odwiedziny. Niestety przy wymawianiu tego niepoważnego
hasła roboty uznały droida za niesprawnego umysłowo, po czym, zgodnie z
aktualnie obowiązującymi procedurami strażniczymi, zlikwidowały wadliwą
jednostkę. Przyznaję, że nie sądziłem, iż tak historia skończy się tak
dramatycznie dla tego biedaka.
Udałem się na miejsce tragedii i zabrałem baterię - jedyną pozostałość po
robocie-kamikadze. Natępnie połączyłem ją z CLOAKING DEVICE. Na nowo powstałym
urządzeniu użyłem komputera z kurtki, co spowodowało, że stałem się
niewidzialny.
Teraz mogłem przejść obok dwóch gigantycznych strażników. Czas mojej
niewidzialności był jednak mocno ograniczony pojemnością baterii. Przechodząc
przez taras natrafiłem na barona Kaleeva we własnej parszywej osobie, który
wysnuł następujący wniosek: "Jeżeli nie potrafią zabić go moi słudzy, to na
pewno uda mi się to zrobić własnoręcznie".
Upadłem porażony, ale jeszcze nie zabity. Jak się okazało, promień wystrzelony
przez barona uderzył w POWER GEM, a następnie został odbity w stronę
strzelającego. Po krótkim zamroczeniu ocknąłem się. Baron zwijał się w
konwulsjach, ja zaś pożyczyłem sobie jego ID CHIP, czyli coś na wzór dowodu
osobistego. Teraz byłem drugą osobą po królu nie mając przy tym tytułu
szlacheckiego!
Używając swj niewidzialności szybko przebiegłem obok strażników i udałem się w
stronę wejścia strzeżonego przez roboty zmechanizowane. Po krótkiej rozmowie z
jednym z nich dałem mu rozkaz wypalenia dziury w ścianie, w celu przedostania
się do podziemi. Radość nie trwała jednak zbyt długo, gdyż oto pojawił się baron.
Zdrowo ochrzanił oszukanego robota, po czym zarządził pościg.
Ja w tym czasie biegłem przez mroczny tunel, wspinałem się, a wszystko to z
robotami na karku. Na pewnym etapie korytarza dostrzegłem drzwi, a zaraz za
nimi wnękę. Otworzyłem je używając panelu, a następnie schowałem się we wnęce.
Robot polujący na mnie wjechał za drzwi, do środka, ja zaś tylko zamknąłem je
za nim. Biegłem dalej. W pewnym momencie wpadłem do dużej komnaty. Wewnątrz jej
drzemała sobie lokalna maskotka festynów ludowych - jaszczur Morklag. Szybko
uświadomiłem sobie, iż roboty znają moją lokalizację dzięki ID CHIP, wrzuciłem
go więc do paszczy jaszczura, sam zaś wskoczyłem za jego ogon.
W pewnej chwili do sali wjechał robot i udał się w stronę paszczy gada, ten zaś
kłapnął tylko szczękami. Z automatu pozostało żelastwo oraz baterie, które
zabrałem, natychmiast łącząc je z CLOAKING DEVICE. Wskoczyłem na pierwszą półkę
(na której leżał Morklag), co ułatwiło mi wyjście z podziemi.
Na powierzchni pod raz drugi użyłem niewidzialności, gdyż czekały tu na mnie
roboty barona. Natrafiłem akurat na ich zbiórkę. Głównodowodzący stał tyłem,
kiedy przyszła mi do głowy doskonała myśl. Niewidzialny podszedłem do lidera
i pomajstrowałem w nim (PUSH/PULL) tak, że wystrzelał swoich kolegów, a na
koniec się zepsuł. Dalszy bieg po zdrowie doprowadził mnie na północ, gdzie
pod monumentem spotkałem rebelianta, który porwał statek-więzienie (mowa
oczywiście o MANBRUTE). Biedak był ranny, pamiętał jednak o legendzie, według
której to ja miałem zabić króla. Nie miałem w tej chwili żadnej sprawnej broni.
Podarował mi więc rękawice siły, które miały mi pomóc bezbłędnie trafić w
króla. Nie czekając na dalsze wynurzenia rannego udałem się by urzeczywistnić
legendę.
Obalenie króla
Pobiegłem na taras, skąd dobrze widziałem dalszy rozwój wydarzeń. Na
dziedziniec, do tłumu wyszedł baron Kaleev aby karmić lud starą gadką o
sprawowaniu pełnej kontroli nad sytuacją. Cała ta szopka miała też na celu
prezentację nowej machiny terroru - ogromnego złotego robota, wewnątrz którego
siedział król Neiamises. Baron jak na moje nieszczęście zauważył mnie i szybko
przeteleportował się i doszło do ostej wymiany zdań. W konwersacji wplątałem
Kaleeva w wymyśloną przeze mnie intrygę wymierzoną przeciwko królowi.
Wszechobecny Neiamises usłyszał to i zażądał wyjaśnień. Biedny baron nie miał
nic na swoją obronę i został wyeliminowany z gry.
Teraz przyszła kolej na mnie. Ja jednak szybko ująłem w dłoń POWER GEM, po
czym zamaszystym ruchem rzuciłem w robota. Robot zatrząsł się w posadach -
wyraźnie miał kłopoty. Po chwili rozsypał się na części, grzebiąc po swoimi
szczątkami króla-tyrana. Po paru chwiliach wszyscy więźniowie polityczni
wybiegli na ulice (gwałciciele i mordercy też oczywiście znaleźni się na
wolności). W tłumie wiwatującym na moją cześć znalazły się teżmoje wielbicielki
- Silphinaa oraz jej przyjaciółka Malinaa.
Nagle swojący obok mężczyzna w kapturze odsłonił twarz. Szybko rozpoznałem
mojego wujka George, który kazał mi pożegnać się z przyjaciółkami i zabierać
się do naszych czasów. Z żalem opuściłem miłą, choć niegościnną dla mnie
Paralellę. Być może jeszcze tu wrócę.
Współpraca: Marek Nowak, Piotr Szymański