Alfabet Śmierci
Alfabet Śmierci
Autor: Bebokus pospolitus

Alfabet Śmierci wydany w 1996 roku – a więc w czasie, gdy Amiga praktycznie zniknęła już ze świata żywych – to klasyczna przygodówka typu point & click, tyle, że ze statycznymi zdjęciami (kiepskiej jakości, ale o tym potem). Dodam jeszcze, że gra pojawiła się na Amidze 500 i 1200.

We wstępie dowiadujemy się, iż stary kumpel z podstawówki Wojtas ma jakieś problemy i prosi nas abyśmy szybko wpadli do Dębów – miejscowości z czasów dzieciństwa. Dodaje przy tym, że sprawa jest niecierpiąca zwłoki.
Nie myśląc wiele, pakujemy się i udajemy się do rodzinnego miasta, nękanego dziwnymi zgonami...
Tak oto, w wielki skrócie przedstawia się fabuła Alfabetu, zdecydowanie coś innego niż reszta amigowych przygodówek (na PC rządziły wtedy interaktywne filmy pokroju Phantasmagoria czy Under a killing Moon) typu Space Quest czy Larry.
Pierwsze co rzuca się w oczy to grafika, w wersji 1200 jest ona ciut lepsza, zdjęcia są jednak raczej średniej jakości, inne mamy także menu, z którego wydajemy komendy – tu zaskoczenia nie ma, klasyczne "pogadaj" "użyj" " weź" itp.
Po lokacjach poruszamy się za pomocą wskaźników, aby gdziekolwiek się dostać trzeba czasem najeździć się kursorem myszy po obrzeżach ekranu. O ile w pierwszej fazie gry mamy ułatwienie poprzez mapę, to potem już takiej możliwości nie mamy. Na szczęście lokacji w grze jest stosunkowo niewiele i pogubić się raczej nie da. Jak w ogóle prezentuje się miejscowość, którą zwiedzimy? Dęby to przedstawiciel typowej małej wioski, jest tu szpital, komenda policji, sklep czy inny wymiar i nie chodzi bynajmniej o nazwę dyskoteki.

Wraz z rozwojem fabuły i postępów w grze, dojdziemy do wniosku, że autorzy chyba sami nie wiedzieli jak ma wyglądać Alfabet, dialogi się miejscami nieco dziwne, w założeniu miało być zapewne śmiesznie; cóż, nie wyszło, przez co gra szybko przestaje być tajemnicza. Nie na miejscu są także teksty, gdy chcemy użyć przedmiotu na nieodpowiedniej rzeczy czy kontynuować rozmowę, w ogóle nie pasują do konwencji horroru/thillera, a takie aspiracje chyba Alfabet miał.
Denerwuje także samo szukanie przedmiotów na zdjęciach, bądź samo ich użycie, np. będąc w pewnej lokacji za chińskiego cesarza, nie byłem w stanie odgadnąć, że mam zabrać zegarek prosto z ręki pewnego jegomościa. W dodatku zegarkiem nazwano parę pikseli.
Druga sprawa to samo używanie przedmiotów, mamy tu do czynienia z klasycznym " użyj gwoździa na kranie a wyjdzie grzanka". Zagadki, o ile można je tak nazwać, są pozbawione jakiejkolwiek logiki i sensu.
Ostatnia rzecz do jakiej się przyczepię to sama fabuła. O ile na początku jest w miarę ciekawa, to potem robi się coraz głupiej i wszystko przypomina jakiś kiepski odcinek Twilight Zone.
Na koniec zostawiłem kwestię muzyczną. Otóż w wersji A 500 mamy do czynienia z jednym(1!) modułem muzycznym, jest on w sumie ciekawy i buduje nastrój, ale słuchanie go przez całą grę jest po prostu niemożliwe. Wersja 1200 ma więcej melodii, ale za to są one nierówne; część muzyki w ogóle nie pasuje do rozgrywki. Mamy na szczęście możliwość wyłączenia muzyki i zastąpienia jej czymkolwiek innym; innych dźwięków w grze nie doświadczymy.
Alfabet Śmierci po latach wypada kiepsko raczej, jedynie tematyka ratuje go nieco od zapomnienia, no i "kulfony" w dialogach powinny przejść do legendy.

Grafika 5/10>

Muzyka 5/10

Grywalność 6/10

Całość 6/10


Powrót